piątek, 8 sierpnia 2014

Rozdział pierwszy

Z cichego świata w światy wiecznie drżące 
W nową dziedzinę, nieśmiertelnie ciemną. 
- Dante Alighieri

Drzwi rozwarły się szeroko i odbiły od ściany, kiedy przekraczałam próg. Jack prawie leżał na swoim krześle obrotowym, nogi mając zarzucone na blat mahoniowego biurka. Na mój widok uniósł prawą brew, jednak szczęśliwie dla niego, powstrzymał się od komentarza. Widocznie wyczuł, że nie jestem w nastroju na jego głupie docinki. Chwilę później, po pobieżnych oględzinach mojego ciała, przeniósł wzrok na trzymaną przeze mnie kobietę. Przerzuciłam ją sobie przez ramię, jak worek ziemniaków i kiedy tu szłam, nie przejmowałam się za bardzo tym, że z każdym krokiem jej twarz obijała się o moje plecy. Nie przejmowałam się również tym, że od czasu do czasu stękała, choć nieco ciekawiło mnie dlaczego - dałam jej aż taki wycisk czy może zwyczajnie było jej niewygodnie? Póki co nie mogłam jej o to zapytać. Chrapała cicho z policzkiem przyciśniętym do mojego ciała.
- I co teraz, szefie? Mam ją rozebrać, żebyś lepiej się zaznajomił ze słabymi punktami wroga?
Zignorował to, jednak w jego szarych oczach zapłonęły radosne ogniki.
- Po prostu połóż ją na szezlongu.
Zrobiłam to, co chciał, a pozbywając się jej ciężaru z ramion, poczułam niebywałą ulgę. Kobieta może i wyglądała na szczupłą, a nawet trochę wychudzoną, ale ważyła sporo. Przez chwilę miałam ochotę sprawdzić, czy nie wypchała sobie stanika i majtek kamieniami, lecz pod czujnym spojrzeniem szefa mogło by to wypaść dość jednoznacznie. Już i tak dziwnie na mnie patrzył, bo odprawiałam każdego faceta, który tylko uśmiechnął się do mnie inaczej niż po prostu wrednie.
     Wyjęłam srebrny nóż zza paska i wbiłam go prosto w serce wampirzycy, co powinno ją unieruchomić, gdy już odzyska przytomność. Potem z szafki stojącej niedaleko szezlonga wyciągnęłam gruby łańcuch. Jak to mawiają - przezorny zawsze ubezpieczony.
- Krwawisz - zauważył, kiedy związywałam kobietę łańcuchem.
- Tak, szefie. Moje serce krwawi od momentu, w którym zaczęła się nasza współpraca.
         Westchnął głośno.
- Musisz ją tak mocno związywać? - zmienił temat, widząc moje rozdrażnienie. - To tylko słaba, nieprzytomna w dodatku, kobieta.
- Jasne - zaśmiałam się ponuro. - Ta słaba kobieta mogłaby ci w każdej chwili rozszarpać gardło. Dziękuj bogom, że masz mnie i ten cholerny łańcuszek.
         - Czasem ich za to przeklinam. 
         - Nie ty jeden - szybko łypnęła na niego okiem.
- Mówiłem ci już, że potrzebujesz faceta?
- Tylko jakiś milion razy.
- W takim razie dodaj do tego kolejny raz i, na Boga, wyjdź stąd, przejdź się do jakiegoś nocnego klubu i przeleć barmana. Celibat ci nie sprzyja, Loro. Masz wolny weekend, ale w poniedziałek widzę cię tutaj punktualnie o ósmej. 
- Cokolwiek zechcesz, szefie - burknęłam i, kończąc związywać słabą kobietę, rzuciłam mu ostatnie spojrzenie: - Cholernie się cieszę, że przez całe dwa dni nie będziesz mi dyszeć w kark.

Poniekąd go posłuchałam. Wyszłam z jego biura, jednak za cholerę nie miałam zamiaru opuszczać budynku. Rozsiadłam się na kanapie w pokoju jego sekretarki, Sonii; uroczej blondyneczki z dużym biustem i niewyobrażalnie wąskiej talii, czyli takiej kobiety, która po prostu podobała się większości płci męskiej i bez problemu mogłaby się zająć karierą modelki. Sonia zajęta była piłowaniem paznokci, ale znalazła czas na rzucenie mi chłodnego spojrzenia, które momentalnie odwzajemniłam. Nigdy za nią nie przepadałam, podobnie jak ona za mną. Teraz pozostawała milcząca, za co w duchu - bardzo głęboko - byłam jej wdzięczna. Dopiero kiedy usiadłam, spojrzałam na swoje ranne ramię. Rzeczywiście, nie wyglądało najlepiej. Kobieta, którą chwilę temu zaniosłam do biura Jacka, rozerwała swoimi zębami skórę i ścięgna; niemal widziałam biel kości. Krew lała się dosyć obficie i gdybym była człowiekiem, na pewno już dawno pożegnałabym się z przytomnością. To był jeden z tych momentów, w którym miałam przemożoną chęć zacząć bić matce pokłony, że poszła do łóżka akurat z tym, a nie innym mężczyzną. Ból mnie nie otumanił. Właściwie nie odczuwałam go prawie w ogóle. Być może po prostu zdążyłam do niego przywyknąć, albo adrenalina wciąż nie odpuszczała. Szczerze mówiąc całkiem prawdopodobne było to, że gdybym nie spojrzała na ramię, nawet nie zauważyłabym, że jestem ranna. Uświadomił mi to dopiero Jack.
Podłogę znaczył krwawy ślad, a Sonia zauważyła go dopiero, kiedy się na nim poślizgnęła. Upadła na pośladki z cichym plaskiem, brudząc ołówkową, idealnie skrojoną spódnicę od Gucciego. To musiało przelać czarę - nawet przez moją obecność wydawała się być poddenerwowana, a teraz, kiedy przeze mnie zniszczyła swoje wdzianko, jej złość musiała wzrosnąć co najmniej dwukrotnie. Spojrzała na mnie wściekle i już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, gdy zauważyła moją ranę. Jej wzrok nieco złagodniał, lecz wciąż ciskał pioruny. Nie musiałam mówić, czego od niej oczekuję. Wiedziała kim jestem, znała moje potrzeby i ryzyko ich zaspokojenia, jednak w chwili obecnej groziło mi wykrwawienie się, więc ignorując obopólną niechęć, usiadła obok mnie i bez słowa przekrzywiła głowę, odgarniając z szyi burzę blond loków. Uciskając ramię, nachyliłam się i bezbłędnie odnajdując jej tętnicę, przebiłam zębami delikatną skórę. Szarpnęła się lekko, lecz zaraz zwiotczała i musiałam ją podtrzymać. Gorzka krew zalała moje usta, a żołądek, jak na złość, zacisnął się w węzeł, jednak zmusiłam się do przełykania. Mimo swojego pochodzenia, nigdy nie lubiłam smaku krwi. Piłam ją tylko wtedy, kiedy moje obrażenia były zbyt rozległe, aby samemu mogły się wyleczyć. Będąc tylko w połowie wampirem, mój poziom regeneracji nie był zbyt zachwycający, lecz i tak lepszy, niż Sonii czy Jacka.
Kiedy rana zaczęła piec i swędzieć, a Sonia rozluźniała się w moich ramionach coraz bardziej, ugryzłam się w język aż do krwi i polizałam ranki na jej szyi, które momentalnie się zasklepiły, a potem się odsunęłam i pozwoliłam ciału blondynki swobodnie opaść na kanapę. Żyła; słyszałam ciche bicie jej serca. Jednakże przez tak gwałtowny upust krwi, zrobiła sobie małą drzemkę i przez jakąś godzinę będzie tak sobie spała. Pewna część mnie błagała, żebym zawołała tutaj Jacka i pokazała mu, że Sonia tak właściwie nic nie robi, tylko sobie smacznie chrapie, ale druga część - ta lepsza - zaczęła krzyczeć, że to moja wina. Ostatecznie jednak to była wina tamtej słabej kobiety, którą zostawiłam związaną łańcuchem na szezlongu. Podnosząc się z kanapy, otarłam grzbietem dłoni usta i zawołałam ekipę sprzątającą, aby zmyła z podłogi krew. Powiedziałam im także, że może znajdować się ona przed budynkiem. Słuchali tego z nieodgadnionym wyrazem twarzy, co i rusz zerkając a to na mnie, a to na Sonię. Kiedy dotarło do mnie, w jakim kierunku zmierzają ich myśli, miałam ochotę zacząć wrzeszczeć: nie jestem cholerną lesbijką! W ostatniej chwili ugryzłam się w język - gdybym wykrzyczała im to w twarz, najprawdopodobniej potwierdziłabym ich podejrzenia. Tak więc przełykając własny gniew - i dumę - wyszłam z budynku, a potem wsiadłam do samochodu. Pojechałam prosto do domu, by zmyć z siebie zaschniętą krew i założyć coś, co nie było podarte. Moja bluzka była niemal w strzępach i gdyby mój biust był tak obfity jak Sonii, dałabym sobie rękę uciąć, że Jack zapomniałby języka w gębie.
Gdy już wzięłam prysznic, rozczesałam rude włosy i lokówką delikatnie zakręciłam ich końce, a potem wcisnęłam się w czarną sukienkę. Była na krótki rękaw i sięgała do połowy ud, a z przodu na miała głębokie wcięcie w kształcie litery V. Idealnie przylegała do mojego ciała i stanowiła niezły kontrast z niezwykle bladą skórą, którą zawdzięczałam wampirzej części mnie. Odpuściłam sobie biżuterię i po prostu założyłam wysokie czarne szpilki z prawdziwie srebrnym obcasem, który został pomalowany i zatuszowany tak, żeby wampir nie doszedł do tego, z jakiego materiału został wykonany. Chyba że już nim oberwie; wtedy ma go poczuć.
Posłuchałam rady Jacka w kolejnej kwestii - pojechać do klubu. Miałam zamiar się zabawić i porządnie upić, ale nigdy, przenigdy nie zamierzałam przelecieć barmana czy kogokolwiek. Po prostu nie miałam ochoty na jakiekolwiek zbliżenia i spokojnie mogłam powiedzieć, że nie miałam jej nigdy. Świetnie uczyłam się na cudzych błędach.
Zaraz po wejściu, dokładnie mnie przeszukano i sprawdzono, czy nie mam przy sobie broni. Kiedy ochroniarz stwierdził, że jestem czysta, pozwolił mi przejść dalej. I po raz kolejny tego dnia, musiałam przełknąć zarówno dumę, jak i gniew. Jego ręce wędrowały tam, gdzie zdecydowanie nie powinny. Schodząc po schodach go głównej sali klubu, uderzyły we mnie intensywne zapachy. Czułam pot, słodkawe perfumy, dużo nikotyny i alkoholu, a oprócz tego czułam również zapach pożądania. Ktokolwiek tam był, musiał się nieźle bawić. Muzyka, którą tutaj puszczali, była co najmniej kiepska, jeśli chodziło o zwykłe jej słuchanie, jednak musiałam przyznać, że idealnie pasowała do atmosfery klubu, do - w większości - pijanych imprezowiczów i do zmysłowego tańca. Dźwięki basów dosłownie hipnotyzowały moje ciało, przez co aż się rwałam na parkiet. Póki co miałam jednak inne plany. Kiedy już zeszłam na sam dół, zaczęłam się przeciskać do baru. Białe światło migało, raz pozwalając tonąć imprezowiczom w ciemnościach, a raz oświetlając ich spragnione ciała. Od tych wszystkich wrażeń, aż kręciło mi się w głowie, a przecież to był zaledwie początek.
- Nowa? - spytał barman, kiedy już usiadłam na stołku.
- M-hm - mruknęłam, kiwając głową. Był wampirem, czułam to wyraźnie, więc nie przejmowałam się tym, że mówię za cicho. On też czuł, że coś jest ze mną nie tak, widziałam to w jego oczach, ale zapewne nie wiedział co - jak każdy, kogo spotykałam.
- W takim razie masz tu naprawdę świetnego drinka. Na koszt firmy - mrugnął do mnie, zanim zajął się kolejnym klientem.
Drink był słodko-gorzki i niebywale mocny, co zdecydowanie mi odpowiadało. Pijąc, wodziłam za barmanem wzrokiem. Wyglądał przyjemnie, jak młodsza wersja Johnny'ego Deppa i byłam pewna, że niejedna kobieta marzyła o tym, żeby wylądować z nim w łóżku. Niejedna - oprócz mnie. Nie działał na mnie urok kobiet, ani mężczyzn, a ja sama określałam siebie jako stworzenie aseksualne, bo i jak inaczej można to było nazwać?
Zanim dołączyłam do tłumu tańczących ludzi, wypiłam jeszcze pięć takich samych drinków. Nie mogłam jednak powiedzieć, żebym była pijana. Bardziej się otworzyłam na kontakty międzyludzkie, poprawił mi się humor, a atmosfera tu panująca, stała się dla mnie jeszcze bardziej hipnotyczna. Tańczyłam z kilkoma mężczyznami; najpierw z wampirem, a potem z wilkołakiem, ghulem i człowiekiem, który okazał się być najbardziej obleśny. Parę razy jego ręce musnęły wewnętrzną stronę moich ud, aż wreszcie nie wytrzymałam i, ignorując jego protesty, po prostu od niego odeszłam, przesuwając się w inny kąt parkietu. Właśnie wtedy ktoś porwał mnie w swoje ramiona. Kiedy mnie dotknął, na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka; jego dotyk był tak bolesny, że uginały się pode mną kolana. Powietrze wokół niego było potwornie naelektryzowane i mogłabym przysiąc, że słyszę jak prąd, trzaskając cicho, przeskakuje z niego na mnie, i na odwrót. Stałam, przyciśnięta plecami do jego klatki piersiowej, dopóki nie zaczął się ruszać w rytm muzyki, a ja razem z nim. Był wampirem. I to dość potężnym, sądząc po ilości wyładowań elektrostatycznych. Taniec z nim może i mógłby być przyjemny, ale nie mogłam się w nim zatracić. Nie mogłam myśleć, kiedy jego ręce przesuwające się po moich bokach, parzyły jak ogień. Ta udręka byłaby niemal słodka dla kogoś, kto lubował się w sadomaso. Spróbowałam się wyrwać, jednak moja siła była niczym w porównaniu z jego. Ignorując mój sprzeciw, gwałtownie mną okręcił i przycisnął do siebie tak, że moje piersi rozpłaszczyły się na jego twardej klatce piersiowej. Spróbowałam unieść głowę, żeby zobaczyć jego twarz, jednak wtedy on się pochylił i musnął ustami moją szyję. Znowu poczułam przeskakujący prąd, o wiele intensywniej niż wcześniej. Nie wiedziałam z kim mam do czynienia, oprócz tego, że był wampirem. Zdołałam zauważyć jedynie włosy niemal tak ciemne, jak nocne niebo, jasną skórę i to, że był wyższy ode mnie, mimo że byłam w butach na obcasach. Drasnął kłami moją szyję, a ja drgnęłam i znieruchomiałabym, gdyby nie trzymał mnie w tak mocnym uścisku, wciąż poruszając się w takt muzyki, i przywierając do mnie biodrami. Czułam go tam, gdzie zdecydowania nie powinnam. Zaczął się ze mną drażnić, obsypując moją szyję delikatnymi pocałunkami, aż wreszcie pocałował moje ramię i usłyszałam, jak wciąga powietrze, co było nietypowe dla wampirów.
- Ach, pachniesz jak słodka Meredith.
- Że kto? - spytałam oszołomiona, jednak wtedy jego ręce przestały być dla mnie oparciem i gdyby nikt za mną nie stał, runęłabym na posadzkę. Zamrugałam gwałtownie, ale jego już nie było. Dupek.
Straciłam ochotę na jakąkolwiek zabawę, więc ponownie ruszyłam w stronę baru. Barman uśmiechnął się domyślnie i chwilę później wypiłam kolejne sześć drinków, od których zaczęło mi się lekko kręcić w głowie. Wciąż było to dla mnie za mało, ale postanowiłam sobie odpuścić i w drodze do domu zahaczyć o jakiś sklep i kupić co najmniej dwie butelki whiskey. Pieprzony wampirzy metabolizm, klęłam, przeciskając się przez tłum, że też matka musiała trafić na tego cholernego doktora Kła. Gniew jednak nie ustępował, a nawet rósł z każdym moim krokiem. Kiedy wspinałam się po schodach, niemal przewracałam się o pary, które wpychały sobie języki do gardła, i nagle zapragnęłam rozbić o ścianę czyjąś głowę. Przepełniała mnie dziwna gorycz, która domagała się ujścia. Nie zamierzałam jednak jej niczego ułatwiać.
Już wychodząc z klubu, mimo wątpliwej trzeźwości, zauważyłam, że koła w moim samochodzie były przebite. To zirytowało mnie jeszcze bardziej i ze złości kopnęłam oponę, omal się przy tym nie przewracając, a potem ruszyłam do domu na pieszo. I po raz trzeci tego dnia, moja duma doznała poważnego uszczerbku.